Zachwycający materiał Krzysztofa Komedy w nowej odsłonie najlepszego jazzowego dream team w Polsce. Komeda Unknown 1967 – autorski projekt wybitnego trębacza Piotra Schmidta, z 2022 roku.
Niekwestionowany sukces płyty pozwolił temu młodemu przedstawicielowi sceny jazzowej wejść do studia, by zrealizować kolejny odważny materiał „Hearsay” (SJRecords, 2023). Kontynuacją tej muzycznej przygody jest zaproszenie wybitnych muzyków polskiej sceny jazzowej do dzielenia się z publicznością muzyką na żywo.
1 grudnia w Klubie Jassmine w Warszawie odbył się koncert, na którym Piotr Schmidt zaprezentował swój najnowszy album „Hearsay”, a towarzyszyła mu grupa znakomitych muzyków: David Dorużka – gitara elektryczna, Paweł Tomaszewski – fortepian, Michał Barański – kontrabas, Sebastian Kuchczyński – perkusja. To był niezapomniany, zimowy wieczór, a redakcja ModaiJa miała okazję porozmawiać wówczas z artystą.
Dlaczego trąbka?
Piotr Schmidt: Zaczynałem od fortepianu, ale do II stopnia Szkoły Muzycznej w Gliwicach chciałem iść na saksofon. Niestety nie było miejsc i szkoła zaoferowała mi trąbkę lub fagot. Wtedy nie bardzo wiedziałem nawet jak fagot wygląda lub raczej gdzie i co i jak mogę na nim grać, a trąbkę kojarzyłem z wielu różnych gatunków muzycznych w tym oczywiście z jazzu, który mój tata słuchał na okrągło w domu. Zdecydowałem się więc na ten instrument, choć mniej więcej do połowy studiów na wydz. Jazzu AM w Katowicach żałowałem, że nie gram na saksofonie. Dopiero gdy nabrałem jeszcze większej wprawy i jeszcze bardziej poprawił się mój sound na trąbce, bo brzmienie w tej muzyce jest najważniejsze, to ucieszyłem się, że jednak nie zostałem saksofonistą. Teraz tym bardziej się cieszę, bo uważam, że trąbka ma dużo piękniejsze i bardziej szlachetne brzmienie niż saksofon i dużo więcej można nią pokazać, także w kwestii ekspresji, pomimo że saksofoniści często grają szybciej. Wszystko zależy od muzyki, ale na pewno moje brzmienie, jakie po latach udało mi się osiągnąć, bardzo mocno definiuje stylistyki, w jakich się poruszam.
Wokół muzyki Piotra Schmidta krążą legendarne nazwiska: Komeda, Stańko, Nahorny, Możdżer… To nie może być tylko przypadek?
Trochę tak, a trochę nie. Nagranie odnalezionych utworów Komedy zaproponował mi prezes stowarzyszenia komedowskiego, Krzysztof Balkiewicz, który zachwyciwszy się moją płytą dedykowaną pamięci Tomasza Stańko, zadzwonił do mnie, pomimo tego, że się nie znaliśmy. Ta propozycja skutkowała wieloma wyśmienitymi koncertami, nagraniem dwóch płyt, w tym autorskiej – Hearsay, oraz kolejnymi propozycjami współpracy i tworzenia muzyki, w tym koncertem w NOSPR. Płyta Tribute to Tomasz Stańko powstała przypadkiem, w trakcie nagrania albumów Saxesful vol. I i vol. II z Namysłowskim, Ptaszynem, Miśkiewiczem itd… Czekaliśmy na Miśkiewicza w studio w kwartecie i zaproponowałem byśmy razem poimprowizowali tworząc opisywane przeze mnie słownie klimaty. Materiał w ten sposób zarejestrowany okazał się bardzo Stańkowy, ECM-‘wski, więc postanowiłem dograć co nieco i wydać ten materiał jako osobna płyta dedykowana pamięci człowieka, który na pewno był dla mnie wielką inspiracją i któremu dużo zawdzięczam muzycznie.
Z Nahornym zagrałem jeden koncert i po tym koncercie tak mu się spodobało, że razem z Mariuszem Bogdanowiczem, zaproponowali mi nagranie płyty, co także poskutkowało koncertami. Wszystkie te płyty są też wydawane w wersji winylowej, co mnie bardzo cieszy, bo sam teraz dużo słucham muzyki na czarnych płytach. Natomiast z Leszkiem Możedżerem znam się już od wielu lat, przelotnie, natomiast bardzo chciałem z nim zagrać od jakiegoś czasu i gdy udało się wyprodukować koncert w NOSPR, nadarzyła się okazja, to zaproponowałem mu, by z nami zagrał ten materiał, a on się od razu zgodził. Cieszę się też, że to się udało zorganizować, bo równie dobrze mógł być wtedy zajęty koncertowo gdzie indziej i do tej współpracy by nie doszło. W życiu zawsze trzeba mieć też odrobinę szczęścia.
Polski Jazz od dekad bardzo dobrze radzi sobie na scenach światowych, podobnie jest z klasyką. Penderecki, Górecki otarli się nawet o masową popkulturę. Dlaczego polską muzykę popularną na to nie stać?
Wydaje mi się, że ze względu na tekst. W jazzie najczęściej nie ma tekstu, znane zespoły to głównie zespoły instrumentalne, jak właśnie Stańko, Urbaniak, Wasilewski, Możdżer, czasem też oczywiście wokalne, jak Dudziak, ale wtedy śpiewane po angielsku. Klasyka też nie zawiera tekstu i to jest klucz. Natomiast taki Kuba Badach śpiewa głównie utwory po polsku, choć zdarzają się wyjątki, ale np. na jego płycie Oldschool, na której też miałem przyjemność się udzielać, są tylko dwa utwory w języku angielskim, a reszta w polskim. To zrozumiałe, bo polski odbiorca oczekuje głównie tekstów po polsku, no ale to blokuje tym artystom międzynarodową karierę. Warto o tym pamiętać, bo na pewno wielu artystów popowych w Polsce wykonuje muzykę na wybitnym poziomie, często zresztą współpracując z artystami jazzowymi, jak np. z Pawłem Tomaszewskim, który jest moim pianistą, a aranżuje, gra i produkuje też muzykę dla Natalii Kukulskiej, Kasi Moś, Edyty Górniak i wielu innych.
Czy dzisiaj jazz staje się bardziej elitarny, mniej zrozumiały? Może lepiej brzmi na żywo, niż z streamingu lub krążka?
Na pewno wrażenia z koncertu na żywo są o wiele większe, ale to tyczy się każdej muzyki. Człowiek koncentruje się tylko na muzyce i tej przestrzeni, w której się znajduje, muzyka jest głośno, super światła, dużo ludzi wokół, niezwykły klimat… To zawsze będzie przyciągać i dobrze! Natomiast nie wydaje mi się, by obecnie jazz stawał się coraz bardziej elitarny, raczej odwrotnie, muzyka ta otwiera się coraz bardziej na popkulturę, kolaborację między gatunkami, stylami, artystami… Jazz stawał się coraz bardziej zamknięty i elitarny w latach 60’, ale już od lat 70’ widać współpracę z artystami rockowymi, tzw. Jazz-rock, czy Fusion, potem okres jazzpopu (Miles Davis lat 80’) czy fuzji jazzu z hip-hopem – lata 90’. Obecnie poszukiwania te są może czasem bardziej wysublimowane, ale na pewno wielce interesujące i całkiem zjadliwe, a wręcz często niezwykle porywające i emocjonujące.
Jak ważny jest dzisiaj dla takiego muzyka wizerunek, styl odrobina tajemnicy, lub skandal?
W jazzie zawsze o to było trudno. Moim zdaniem wizerunek i styl są bardzo ważne, ale jakoś wielu jazzmanów o tym zapomina. Może wydaje im się, że same umiejętności gry wystarczą, a do tego często są to wykładowcy akademiccy, którym na pewno nie wypada robić nic skandalizującego, co nie zmienia faktu, że mogliby przynajmniej zadbać o lepszy sceniczny wizerunek. Ja też stronię od skandali, bo mi po prostu nie wypada, także ze względu na pochodzenie i zatrudnienie na Wydziale Jazzu w Nysie, ale już bardzo sobie cenię kwestie wizerunkowe, choćby słynny już kapelusik, po którym ludzie też mnie poznają. Nie są to zawsze rzeczy super oryginalne, ale na pewno dodatkowo wyróżniające. Kiedyś nawet malowałem sobie trzy paznokcie na czarno, od tych palców, którymi gram na trąbce. Od taki pomysł, zarzuciłem to z lenistwa, ale może do tego wrócę. Jak ludzie pytali, dlaczego to robię, to odpowiadałem, że po to, by pamiętać, którymi palcami mam uderzać w wentyle (śmiech).
Kiedy Pan komponuje, najpierw pojawiają się obrazy, czy dźwięki?
Zdecydowanie dźwięki, ale szybko dochodzą skojarzenia z obrazami. W ogóle myśląc o dźwiękach, tworzę taką muzykę, która potem łatwo daje wyobrażenia wizualne. Jakoś tak mam, lubię przestrzeń, i w muzyce i w przyrodzie i w życiu. Przestrzeń daje poczucie wolności.
A kontakt z publicznością? Ciągle jest najważniejszy?
Zdecydowanie tak. To dla publiczności to wszystko robimy, nie pod nią, ale dla niej. Lubię rozmawiać z ludźmi ze sceny, pomiędzy utworami, opowiadać o czymś, często obraca się to w zawodowy stand-up, ale tak już mam. Mój wizerunek na scenie jest bardzo poważny, ale jak ktoś mnie bliżej pozna, to widzi, że mam duży dystans i poczucie humoru.
Dziękuję bardzo za rozmowę
Rozmawiał: Robert Gruszczyński
Zdjęcie główne: Piotr Schmidt, foto: Jarek Wierzbicki
Piotr Schmidt – urodzony w 1985 roku trębacz jazzowy, producent muzyczny, lider zespołów, wydawca, adiunkt na wydziale Jazzu PANS w Nysie. Absolwent Akademii Muzycznej w Katowicach, na której w czerwcu 2016 roku uzyskał tytuł doktora w dziedzinie sztuk muzycznych. Schmidt jest stypendystą University of Louisville, Kentucky, USA 2006, ponadto w okresie debiutanckim w latach 2006 – 2010 zdobył wiele indywidualnych nagród i Grand Prix. Trębacz ma na swoim koncie 16 wydanych, autorskich płyt. Od 2011 roku regularnie notowany na podium w kategorii Najlepszy Trębacz Roku w ankiecie Jazz Top magazynu Jazz Forum. Współpracował m.in. z takimi artystami jak: Kuba Badach, Ewa Bem, Krystyna Prońko, Ten Typ Mes, Miuosh, Walter Smith III, Alex Hutchings, Ernesto Simpson, Zbigniew Namysłowski, Jan Ptaszyn Wróblewski, Włodzimierz Nahorny, Wojciech Karolak, Henryk Miśkiewicz, Dante Luciani, Maciej Sikała, Mariusz Bogdanowicz, Wiesław Pieregorólka, Grzech Piotrowski, Wojciech Niedziela, Jacek Niedziela-Meira, Marcin Jahr, Wojciech Myrczek, Apostolis Anthimos, Marek Napiórkowski, Dominik Wania, Paweł Kaczmarczyk czy Paweł Tomaszewski. Piotr Schmidt jest również dyrektorem artystycznym wydawnictwa SJRecords, które od 2011 roku wydało ponad 70 docenianych płyt różnych artystów.
Więcej o artyście: https://www.schmidtjazz.com/
Instagram: https://www.instagram.com/piotrschmidtmusic/