Skąd w ciężkich czasach, w kraju analfabetów pomysł na wydawnictwo? A nazwa? Kojarzy się troszkę z kurą domową, a zarazem z dziecięcą opowieścią o kurce…
Kura domowa kojarzy się pejoratywnie, prawda? Ile jest kur domowych, które skończyły studia, znają kilka języków i są kobietami o głębokiej wiedzy i doświadczeniu? Mnóstwo. Ale przypięta łatka “kury domowej” bardzo utrudnia życie. Im dłużej przypięta, tym większym piętnem się staje. I blokuje inicjatywę. W domach są wspaniałe kobiety, które potrafią jedną ręką mieszać zupę, a drugą pisać wiersze, robić zadanie domowe z dzieckiem i dyskutować o pomyśle na okładkę, odkurzać i zastanawiać się nad właściwym przekładem. Ale dopada je zniechęcenie – skoro i tak na zawsze już zostaną “kurami domowymi” i usłyszą, że “siedzą w domu”. Chciałam powiedzieć, że “Mała Kurka” jest przykładem na to, że można tworzyć coś z niczego, ale po zastanowieniu, doszłam do wniosku, że to nie byłaby prawda – jest stworzona z nas, naszych doświadczeń, fascynacji i marzeń. Widać było ich tak wiele, że się wykluła. “Kurka” jest dowodem na to, że można “siedzieć w domu” i jednak coś robić. Być pracowitą i ciekawą świata kurą, godząc ze sobą liczne obowiązki. Za nic mając kurzą łatkę. A wręcz przeciwnie, można powiedzieć: “Jestem kurą i co z tego?”, nie popieramy społeczeństwa wykluczającego.
Myślę, że Polska nie jest krajem analfabetów – tylko czasami robi się z ludzi analfabetów. I jest to również wina wydawnictw, które szybki zysk przedkładają nad wybór literatury, którą chciałyby zaprezentować czytelnikom. Może warto zastanowić się nad tym, czy nie wydawać mniej, ale z szacunkiem dla czytelnika?
Czy zamierzacie wydawać tylko i wyłącznie książki samych kobiet?
“Kurkę” tworzą cztery osoby o zróżnicowanych gustach literackich, dlatego nie jesteśmy zamknięci w schemacie wydawnictwa literatury kobiecej. Wydana przez nas “Siostrzyca” jest przecież autorstwa Johna Hardinga, ale tytułową bohaterką jest niezwykle elokwentna dziewczynka. Aktualnie pracujemy nad książką Warrena Fitzgeralda – “Krzykacz z Rwandy” – premierę planujemy na koniec października. Jak widać nie stronimy od książek, których autorami są mężczyźni – ważniejsza jest treść.
Czy kryterium przyjęcia do wydawnictwa stanowiła płeć, skoro pracują u Was same kobiety? Czy może byłyście już przedtem przyjaciółkami?
Współpracujemy z ludźmi, którzy myślą podobnie, a losy naszego wydawnictwa udowodniły, że możemy na nich liczyć – i głównie są to kobiety. Nasze piekielne Panie Graficzki z Czartart – Pani Iza i Pani Magda, nasza nieoceniona Pani Grażyna ze Studio Trevo, która zajmuje się składem i łamaniem książek, Pani Ania z Opolgrafu, zawsze troszcząca się o to, żeby książki były jak najpiękniej wydrukowane.
Jak radzi sobie kobieta w biznesie?
Kiedyś usłyszałam w audycji radiowej zdanie, że “wydawca to człowiek, któremu się wydaje” – nam również się wiele rzeczy wydawało. Niestety małe, nieznane wydawnictwo narażone jest na liczne propozycje współpracy od osób, którym jak najmniej na książce zależy, za to na pieniądzach, a i owszem. Zetknęliśmy się boleśnie z takimi ludźmi i teraz staramy się ich omijać. W systemie płatnych patronatów oraz kosztownych promocji wielokrotnie przekraczających możliwości finansowe niewielkich wydawców, nie jest nam łatwo dotrzeć z informacją o naszej ofercie do szerszego grona czytelników. Ktoś, z całą pewnością może powiedzieć “nie bądźcie idealistami, za wszystko się płaci” – niestety wielokrotnie przekonaliśmy się, że owszem, kupić możemy wartości łatwo zbywalne, ale te najważniejsze są w nas. Nie da się kupić pasji, ciekawości, poszukiwania najlepszego rozwiązania. Ale można kupić poprawny schemat.
Jak ocenia Pani stan polskiego czytelnictwa, wiedzę Polaków?
Większość ludzi nie rodzi się “czytelnikami doskonałymi” – kompetencji czytelniczych nabiera się poprzez kontakt z książkami od dzieciństwa. To praca i proces, po prostu…
W dobrze pomyślanym, sprawnym systemie edukacyjnym wokół książki – proszę pozwolić mi na porównanie – krążą planety, a na nich rodzice, nauczyciele, bibliotekarze, ludzie z fundacji i organizacji edukultury, pisarze, wydawcy, wreszcie instytucje rządowe. Proponuję, by spotykali się częściej na Stacji Kosmicznej im. L. Kołakowskiego i zamiast pisać długie podsumowania konferencji, zabrali się do sprawnej realizacji wniosków. Ten trud zaowocuje społeczeństwem myślącym, otwartym, znacznie trudniejszym do zmanipulowania. Największym niebezpieczeństwem dla wiedzy jest zawsze “niechciejstwo” – brak zainteresowania czymkolwiek, brak aktywności. Rzeczywiście teraz coraz trudniej spotkać erudytów, ale czy sami do tego nie doprowadziliśmy podziwiając spektakularne kariery, a lekceważąc wysiłek, jaki trzeba włożyć w to, żeby się czegoś nauczyć?
Dziękuję bardzo za rozmowę.
rozmawiała: Eliza Flaszewska