Categories: Kultura

Powieść dla miłośników słońca, włoskiego wina i romantycznych historii

Rosie, Addolorata, Lou i Toni podczas wakacji na Majorce postanawiają, że bez względu na to co się wydarzy, za cztery lata spotkają się ponownie. Różnią się charakterami i stosunkiem do życia, a kolejne wakacyjne spotkanie w inny sposób odmieni los każdej z nich. Najwięcej zmieni się dla Rosie – ciężko doświadczonej przez los, bo osieroconej przez rodziców. Podczas ponownego spotkania z koleżankami Rosie poznaje Enzo, syna włoskiej rodziny plantatorów oliwek. Gorący wakacyjny romans pozwala jej mieć nadzieję na szczęśliwy ciąg dalszy…

Nicky Pellegrino (ur. 1964) – pisarka i dziennikarka pochodzenia włoskiego. Urodziła się w Liverpoolu, mieszka w Nowej Zelandii. Autorka „Włoskiego wesela” i „Przepisu na życie” (Prószyński i S-ka).

Nicky Pellegrino Wakacje w Italii
(The Villa Girls), Przełożył z angielskiego Arkadiusz Nakoniecznik
Wydanie I, Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka, Format: 125 x 195 mm, Liczba stron: 400,
Cena detaliczna: 34,00 zł

Fragment:

Dziewczęta z Willi narodziły się przypadkiem, a ja właściwie nigdy nie powinnam była się wśród nich znaleźć. Wszystko zaczęło się latem, pod koniec roku szkolnego w szóstej klasie. Doskonale pamiętam ten dzień. Był to jeden z tych ranków, kiedy wszyscy powinni ślęczeć w bibliotece i przygotowywać się do egzaminów, ale ja postanowiłam zmienić sobie rozkład zajęć, co często mi się wówczas zdarzało. Zwykle jechałam metrem do Hampstead i spacerowałam po łąkach albo włóczyłam się bez celu po sklepach i targowiskach. Wiele godzin spędzałam w galeriach, muzeach i parkach. Wszystko, byle nie wracać do miejsca, które powinnam wówczas nazywać domem.

Sztuka wagarowania była dla mnie czymś stosunkowo nowym, lecz zdążyłam się już nauczyć, że najważniejsza jest pewność siebie. Nigdy nie wymykałam się chyłkiem ze szkoły; szłam pewnie, z wysoko podniesioną głową, a jeśli zdarzyło się najgorsze i zagadnął mnie któryś z nauczycieli, miałam gotową odpowiedź: „Idę do lekarza. Kobiece sprawy”. Działało za każdym razem.

Tamtego dnia dałam nogę ze szkoły i szłam przez Barbican Centre, trzymając się blisko ściany budynku, która osłaniała mnie przed wiatrem, kiedy ujrzałam Addoloratę Martinelli; siedziała w niedbałej pozie na ławce nad jeziorem i paliła papierosa, a na głowie miała jasnoniebieski kapelusz, spod którego wymykały się jej czarne kędziory. Najwyraźniej też wagarowała i nie miała najmniejszego zamiaru się z tym kryć. Kiedy ją mijałam, zerknęła na mnie i zawołała dużo głośniej, niż to było konieczne:

– Hej, Rosie Goodheart! Czy ty aby nie powinnaś być w szkole?

Kilkoro przechodniów natychmiast odwróciło ku mnie głowy, a ja nawet nie zwolniłam kroku, jakbym nie miała pojęcia, kim ona jest ani czego może chcieć ode mnie.

Gdyby tego lata wszystko układało się normalnie, Addolorata z pewnością zostawiłaby mnie w spokoju. Od lat byłyśmy w tej samej klasie, lecz nigdy się nie zaprzyjaźniłyśmy. Nawet teraz jej osobowość zdaje się kipieć i uciekać spod przykrywki, a w tamtych czasach bez przerwy towarzyszyły jej jakieś dramatyczne wydarzenia: problemy z chłopakami, rozstania, histeryczne obawy przed ciążą. Addolorata nagłaśniała każdą z tych historii, traktując nas jak widownię. Prawie wcale się do niej nie odzywałam.

Ale tego lata uczniom z mojej klasy powiedziano, że powinni być dla mnie mili, a nawet, żeby mieli mnie na oku. W związku z tym, zamiast zostawić mnie w spokoju, Addolorata podniosła się z ławki i ruszyła za mną.

– Rosie, wszystko w porządku? – zawołała, znowu za głośno. – Dokąd idziesz?

Zatrzymałam się, żeby mnie dogoniła i wreszcie przestała wrzeszczeć.
– Przed siebie.
– A dlaczego nie jesteś w szkole?
– Mam dosyć powtarzania materiału.
– Ja też. – Zapaliła kolejnego papierosa i podsunęła mi go, ale pokręciłam głową. – Wszystko mi jedno, jak zdam egzaminy. Po szkole i tak zacznę pracować w restauracji ojca, a do tego nie muszę mieć samych szóstek.
– Chyba nie – przyznałam jej rację, licząc w duchu, że to zakończy naszą rozmowę.

Może rzeczywiście dałaby mi spokój, gdyby nie to, że silny podmuch wiatru przywiał do nas dziesięciofuntowy banknot. Addolorata podniosła go, po czym obie rozejrzałyśmy się w poszukiwaniu kogoś, kto go upuścił. W pobliżu nie było żywego ducha.

– Jak myślisz, co powinnyśmy zrobić? – zapytałam.
– Wydać go, oczywiście. Tak się robi ze znalezionymi pieniędzmi: wydaje się je tak szybko, jak szybko się je zdobyło.

Zainteresowała mnie.

– Nie słyszałam o tym – przyznałam.

Addolorata roześmiała się.

– Bo właśnie to wymyśliłam. Ale i tak możemy go wydać. Chodź, kupimy dim sum.

Nie miałam pojęcia, o czym mówi.

– Co kupimy?
– Dim sum. Chińskie pierogi. Nigdy ich nie jadłaś?

Pokręciłam głową.

– Nie wydaje mi się.
– Naprawdę? – zdziwiła się. – Zabiorę cię do mojej ulubionej knajpki. Na pewno ci się spodoba.

(…)

Share