To Brigitte Bardot powiedziała, im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta. Jak pamiętamy, zabrała nawet głos w sprawie wybijanych w Polsce wilków. Wilki to psia arystokracja. Ciekawe, co powiedziałaby Bardotka, gdyby zobaczyła, co się dzieje z naszymi Burkami, Azorami a nawet Xennami i Adolfami (daję słowo, tak nazwał swoje psy mój sąsiad, skądinąd inteligentny człowiek).
Potrafimy znaleźć usprawiedliwienie dla zbrodni na przyjacielu. Jakie to ludzkie.
I wówczas sporo psów, (dlaczego właśnie psy wiesza się na ludziach?) powiesiliśmy na polskich politykach. Że w sejmie debatują otłuszczonych gęsich wątróbkach, a nie o zwierzętach prowadzonych na ubój. Prowadzonych w nieludzkich, (dlaczego nieludzkich?) warunkach. O rzeźnych krowach, transportowanych setki kilometrów bez strawy i wody, by na ostatecznym przestanku napoić je nie z miłosierdzia, ale by nabrały wagi. Rozmawialiśmy też o wiejskich Burkach. O ich nieocieplanych budach i zbyt krótkich łańcuchach. Tylko, że na wsi, mimo wszystko, Burek to pracownik. Burek to – by tak rzec – autoalarm live. W mieście wyłącznie zabawka. Trzymanie dużych zwierząt w blokach to czysty sadyzm i okrucieństwo. Większe niż przykrótki łańcuch. Mój spaniel Rambo, jedyny stwór który szczerze cieszył się gdy przychodziłem do domu, cierpiał bo zwierzaki tej rasy muszą mieć parę kilometrów terenu do biegania. Na szczęście mogłem go oddać w naprawdę dobre, sprawdzone ręce. I do wielkiego ogrodu.
Nie, nie jestem oszalałym wegetarianinem. Przyjęcie bez tatara z jajeczkiem i cebulką traci dla mnie sens. Kotlet z soi to absurd, zwłaszcza, że nie wiem czy jakiś szalony naukowiec nie manipulował przy nim genetycznie.
Ale poważnie zastanawiam się nad moim stosunkiem do zwierząt, odkąd zobaczyłem, jak właściciel wyrzuca psa z pędzącego auta. I gdy zwiedziłem gdzieś na północy Polski akceptowany przez Unię, (co oznacza, że mordowanie odbywa się tam z zachowaniem wszelkich humanitarnych rytuałów) zakład produkujący przepyszne wyroby z drobiu,. Gdy zobaczyłem tysiące kurczaków powieszonych (powieszonych!!!) za szyję na krążącej w pętli linii produkcyjnej. Gdy zobaczyłem maszynę do seryjnego obcinania głów.
A z drugiej strony, nabrałem obrzydzenia tylko do wyrobów tego jednego zakładu. Milcząco założyłem, że gdzie indziej morduje się naszych mniejszych braci jakoś (jak?) bardziej po ludzku, (dlaczego humanitarnie to po ludzku?). Że gdzie indziej nie patrzyłbym na hektolitry krwi, która zgodnie z normami trzeba jakoś zagospodarować. Przeszło mi przez głowę, że człowiek to chyba jednak większe bydlę. I kupiłem kolejną puszkę Luncheon Meat, który uwielbiam.
(J.K.)