Toskańska opowieść

Jeśli pragnienie, żeby Toskania została Toskanią oznacza, że jestem ksenofobem, to nim jestem – 83-letnia Lavinia, seniorka czteropokoleniowego rodu i właścicielka jednego z największych majątków w Toskanii, mało przypomina otwartych i pełnych życzliwości względem obcych Włochów, których znamy z kart powieści anglosaskich autorów. Traumatyczne przeżycia z czasów II wojny światowej i bunt przeciwko niepohamowanemu napływowi cudzoziemców są motorem napędowym wszystkich działań Lavinii. Opowiadając przejmującą i dramatyczną historię starej Toskanki –prawdziwą, nie zmyśloną! – Marlena de Blasi odwraca perspektywę. To nie przybysze oglądają tutaj Toskanię, to Toskańczycy przypatrują się krzykliwym turystom i nowym cudzoziemskim właścicielom winnic oraz oliwnych gajów. Takiej Toskanii nie znaliśmy.

Lavinia i jej córki. Toskańska opowieść, najnowsza książka Marleny de Blasi ukaże się nakładem Wydawnictwa Literackiego 9 listopada, a autorka weźmie udział w Targach Książki w Krakowie. W niedzielę 6 listopada o godzinie 11.00 na stoisku Wydawnictwa Literackiego będzie podpisywać swoje książki, w tym także przedpremierowe egzemplarze najnowszej.

Marlena de Blasi – dziennikarka, krytyk kulinarny, autorka prozy wspomnieniowej o Wenecji, Toskanii i Umbrii oraz dwóch książek kucharskich. Z pochodzenia Amerykanka, od kilkunastu lat mieszka we Włoszech. Obecnie wraz z mężem zajmuje się organizacją wycieczek kulinarnych po Toskanii i Umbrii.

Fragment:

– Przy okazji, nie jesteś Niemką, prawda? Amerykanie zawsze mają przecież takie skomplikowane pochodzenie; pół taki, pół taki…

Trochę dziwne to pytanie. Mogę się tylko zaśmiać i potrząsnąć głową, zanim odpowiem:

– Nie, Niemką nie. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. A dlaczego…?

– Pytam tylko dlatego… cóż, dlatego, że Lavinię wciąż bolą niezagojone wojenne rany; jedna na ciele, a dużo więcej na duchu. Mój ojczym i jeden z moich dziadków byli w ruchu oporu. Z tego, co wiem, byli ruchem oporu na tych terenach. Miałam pięć albo sześć lat. Prawie nic nie pamiętam…

– Więc dla Lavinii wojna wciąż jest żywa.

– To nie do końca tak… ale ona jest z dawnego ustroju. Nieugięty instynkt terytorialny… Jest wyczulona na jakąkolwiek formę okupacji.

Chcę przez to powiedzieć, że nie akceptuje obcych, którzy chcą kawałek Toskanii nazwać swoim własnym.

– A więc nie tylko Niemców. Amerykanów też.

– Tak, i Anglików, Holendrów, nawet innych Włochów. Choć to do Niemców zachowuje najgłębszy żal.

– Nieugięty, tak, rzeczywiście… Włochów też?

– Lavinia nie uważa się za Włoszkę. Jest Toskanką. Reszta Włoch to po prostu ziemie wokół Toskanii. Zapewniam cię, że wcale nie wyolbrzymiam tego, jak ona postrzega świat.

– A więc my, wszyscy inni, jesteśmy intruzami?

– O, tak. Z wiekiem jej odczucia przybrały na sile. A może po prostu ma coraz mniejszą potrzebę ich cenzurowania. Na pewno na jej poglądy ma wpływ czas, który każdego roku spędza z de Gasparimi, swoimi krewnymi, w innej części Toskanii. Między Pienzą a Montepulciano. Znasz te tereny?

– Dwa lata mieszkaliśmy w San Casciano dei Bagni. Te tereny to był nasz wielki ogród.

– Powinnaś więc zacząć rozumieć.

– Nie bardzo.

– Tyle starych casolari wykupili obcy. Tak samo mieszkania we wsi. Głównie Niemcy i Amerykanie. Trochę Holendrów.

– Ale tak samo jest w tylu innych częściach Toskanii i Umbrii. Ostatnio Polacy i Rosjanie wstąpili w ich szeregi, tak samo Brazylijczycy, Argentyńczycy…

– Nie wspominałabym o tym Lavinii. W każdym razie to Niemcy są kłującymi cierniami, natomiast Anglicy i Amerykanie są jedynie drażniący. Jej określenie na Niemców jest stanowczo zbyt mało eleganckie, żeby je powtarzać. Anglików i Amerykanów najbardziej powściągliwie nazywa kolonistami. Całkiem słusznie, nie sądzisz? Jakby nie patrzeć, osiedlają się grupami, mówią tylko własnym językiem, biadolą nad niedostatkiem marmolady i cheddara i irytuje ich, że wszystkie trattorie gotują to samo jedzenie… „Wędliny i te małe chlebki z oliwą i pomidorami, makaron, makaron, makaron, kotlety wieprzowe, kiełbasy, dzik, te ohydne gołębie, olbrzymie, zawsze ociekające krwią steki. I panna cottę i ciastka z marmoladą… Upiekłbym lepszą szarlotkę!” Przyjeżdżają, bo tutaj jest inaczej, a potem zmieniają wszystko, żeby było tak, jak tam, skąd przyjechali.

Scroll to Top
Scroll to Top