Testy: Żel chłodzący po opalaniu Eveline Cosmetics

Po „Rzymskich wakacjach” wróciłam zmęczona i spalona. Słońcem – nie wewnętrznie, a zmęczona przysłowiowym ruchem jak w Rzymie. Odpoczynek wśród tłumów nie należy do krzepiących.

Wracając do spalenia…. Leżenie plackiem na plaży w Ostii przez dwa dni dało się we znaki mojej skórze. Uda i pośladki paliły żywym ogniem. Podczas podróży powrotnej samolotem usiłowałam wymyślić najbardziej optymalną pozycję sztuki miłosnej, przy której byłaby szansa, że moje westchnienia i krzyki byłyby oznakami rozkoszy, a nie obdzierania ze skóry. Wiecie jak to jest, kiedy się wyjeżdża na wakacje bez swojego przyjaciela? Chwilami fajnie (nie trzeba przykładowo na plaży kontrolować jego rozbieganego w kierunku smukłych Włoszek wzroku), ale deficyty w życiu uczuciowym są znaczne.

Zatem postanowiliśmy, że po moim powrocie zamykamy się w mieszkaniu na trzy dni tylko dla nas. Tak, tylko co teraz kiedy nawet przy siadaniu w samolocie o mało co się nie popłakałam, bo miałam wrażenie, że złośliwe siedzenia kąsają moją pupę z wrednym chichotem. Że tez musiałam tak dziko i łapczywie korzystać z tej plaży. Jaki to człowiek pazerny, a zwłaszcza baba, wypuszczona sama w podróż!

Prysznic przeżyłam, mimo mąk oblewania mnie wrzątkiem – tak mi się przynajmniej zdawało, bowiem temperatura wody była ustawiona na 29 stopni.

Po dokonaniu bolesnych ablucji mój dziki wzrok spoczął (dosłownie spoczął – odpoczął) na żelu firmy Eveline Cosmetics. Żel chłodzący po opalaniu. Czyż mogło być bardziej kuszącego dla mnie w tym momencie? Raczej nie. Samo opakowanie sprawiło, że myśli powoli spłynęły na wizję chłodnego basenu, wyłożonego lazurowymi kafelkami….Ale nie pod słońcem Włoch! Najlepiej w Finlandii.
Pomyślałam sobie, że albo ochłonę po wysmarowaniu udek tym specyfikiem, albo wyskoczę przez okno.

Posmarowałam się…

Ufffff………. W łazience powiało chłodem. Miętowy, chłodny zapach wypełnił mój niezbyt mały nochal. To tak jakbyście mieli w ustach pianę z pasty do zębów i zaczerpnęli powietrza ustami. Znacie to uczucie? Nie porównam tego z wiadomych względów do uderzenia z liścia, ale najwyżej do muśnięcia skóry lekkim zefirkiem. W tej mięcie były jeszcze jakieś kwiatki na łące…albo owoc. Po zaspokojeniu potrzeb krwisto-czerwonych ud, pośladków i łydek, spokojnie wtarłam żel w resztę ciała – ręce, korpusik, itd.

Teraz mogłam nawet pomyśleć na spokojnie o jakiejś kawie. Siadając wzięłam do ręki tubkę żelu, który uratował mnie przed spłonięciem żywcem. Co tam napisali?

Intensywnie nawilża...” Pal sześć nawilżanie! O! Jest! „Menthol zapewnia kojące uczucie chłodu po długotrwałym przebywaniu na słońcu.” Uhum…To jest to, czego potrzebowałam. Spojrzałam zaciekawiona na swoją skórę. Żel wchłonął się bardzo szybko, pozostawiając uczucie świeżości. Czytam dalej… „Obniża temperaturę ciała o 2-3 stopnie.” Ha! Ot, tajemnica rozwiązana…Czegóż to dzisiaj nie wymyślą?

Jak dla mnie – bajer! Poza tym likopeny, kolageny, elastyna,Complexy DNA, czyli standard kosmetykowy. A, i jeszcze najlepsze! „Czynność można powtarzać w zależności od potrzeb.” Czyli można nawet co 15 minut!

Kiedy już zrobiłam się na bóstwo, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, z których będę korzystała w ciągu najbliższych trzech dni w Jego „hacjendzie”. Wiecie co wrzuciłam do torebki? Żel EVELINE. A kto powiedział, że ja muszę smarować się sama?

Pozdrawiam,
35+

Pomaga nie tylko pod gorącym słońcem Rzymu!

Scroll to Top
Scroll to Top