Opowiadanie konkursowe: Jan

Na początku chcę zaznaczyć,że mimo iż wiele osób uzna to za niemożliwe to ta historia wydarzyła się naprawdę i to bardzo niedawno, bo 6 lutego 2010 roku.

Ale zacznę od początku. Ann poznałem przez internet -no cóż może to głupie-ale na portalu dla singli. Ona -trzydziestolatka, Irlandka pracująca w Brukseli i ja ,zwykły, samotny facet po trzydziestce, inżynier-a jednak zaiskrzyło. Najpierw rozmowy otwarte dla wszystkich, później już prywatne, a w końcu moje wizyty w Brukseli i jej w Polsce. Po kilkunastu miesiącach znajomości oświadczyłem się i sprawy nabrały tempa. Datę ślubu wyznaczyliśmy na sierpień 2010, ale gdy okazało się że Ann jest w ciąży i termin porodu to koniec lutego stwierdziliśmy, że oboje pragniemy by dziecko urodziło się po ślubie.

Zmiana terminu, znalezienie sali weselnej na 70 osób i odpowiadającego nam Kościoła, załatwienie niezbędnych dokumentów i zaproszeń zajęło sporo czasu i ostatecznie dzień ślubu został wyznaczony na 6 lutego 2010. Te wszystkie stresy, dopinanie terminów itp. nie wpływały dobrze na Ann, tak więc wiele spraw załatwiałem sam. Chciałem, aby ten dzień był dla nie najpiękniejszy i godny zapamiętania na całe życie. Wybrałem Kościół w gdańskim Matemblewie- bardzo romantycznie położony w środku lasu, niewielki ale pełen ciepła. Nie przewidziałem jednego-że w środku zimy nie będzie możliwości dojazdu przez las i wszyscy -my i goście- będziemy musieli trasę od parkingu do Kościoła ok. 1,5 km. pokonać piechotą.Nikt się jednak nie gniewał, a nasi różnonarodowi goście uznali to wręcz za atrakcję, zwłaszcza gdy w czasie drogi, z lasu wyszło stado dzików i statecznie nas ominęło.Widziałem, że Ann jest bardzo zmęczona, ale ślub odbył się zgodnie z przyjętą ceremonią (moja żona była tak piękna, że ledwie mogłem oddychać ze wzruszenia).

I dopiero po końcowym błogosławieństwie Ann szepnęła mi „Jan, I am giving a birth” tzn. Jan , ja rodzę. I tak zamiast w sali weselnej w pięknej gdańskiej restauracji na Starówce znaleźliśmy się w szpitalu położniczym. Byłem przerażony, w głowie kłębiły mi się pytania czy to ja naraziłem Ann i dziecko na szybszy poród. Ale gdy po kilku godzinach tuliłem na rękach naszego syna nic nie zakłócało mojego szczęścia-i on i Ann byli całkowicie zdrowi i bezpieczni. I w ten sposób jednego dnia zostałem w mocy prawa i mężem i ojcem- nic piękniejszego nie mogło mi się w życiu przytrafić.

Pewien jestem, że tego dnia nie zapomnę ani ja ani moja żona ani nasi goście, którzy podobno świetnie bawili się na dziwnym weselu bez młodej pary, ale wiadomość o narodzinach naszego syna przyjęli gromkimi okrzykami radości w kilku językach świata.

Jan Kamiński

Opowiadanie nadesłane na konkurs: Historie romansem pisane

Scroll to Top
Scroll to Top