Nie bądź przesądny, spluń przez lewe ramię

Amerykańskie Stowarzyszenie Zwalczania Przesądów od lat organizuje akcje przeciw zabobonom: w każdy piątek, który przypada na trzynasty dzień jakiegoś miesiąca, na trzynastym piętrze jednego z chicagowskich hoteli, w pokoju numer trzynaście zbiera się trzynastu ludzi, po to, by zbić trzynaście luster.

Nieźli ryzykanci. Naprawdę. Piątek, jak wiadomo, to dzień feralny. Tak się składa, że akurat tego dnia zgładzano przed laty skazańców, a widmo śmierci nigdy nikomu i z niczym nie kojarzyło się najlepiej. Według innych poglądów piątek nie przynosi szczęścia z tego powodu, że jest głównym dniem postnym, co przecież nie może radować. W każdym razie do dziś nie straciło na aktualności przysłowie, w myśl którego „w piątek zły początek”, w związku z czym nie należy wtedy niczego załatwiać, snuć planów itd., bo i tak nic z tego nie wyjdzie. A już gdy piątek wypadnie trzynastego – może nawet dojść do tragedii. Trzynasty bowiem to czas szatana: w roku księżycowym, który stanowił najstarszą rachubę czasu, w trzynastym miesiącu umierało słońce, w związku z czym liczba ta przynosiła ze sobą zło. Na wszelki wypadek Nowojorskie Towarzystwo Ludzi Przesądnych sprzedaje kalendarze, w których zamiast piątku, trzynastego, wydrukowano kolejne kartki z czwartkami, dwunastego.

Piątek piątkiem, ale prawdę mówiąc najlepiej zachowywać ostrożność codziennie. Bo okazuje się, że Zło może nas dosięgnąć na każdym kroku. Nawet wtedy, gdy się jeszcze nie urodziliśmy!
Nie jest tajemnicą, że kobiecie w ciąży nie wolno patrzeć na myszy, a to dlatego, że te podstępne istoty dziurawiły arkę Noego, co wyraźnie wskazuje na to, że skumały się z szatanem, by zniweczyć ludzkie życie. Inna rzecz, że ciężarna może sobie z gryzoniami łatwo poradzić mając przy sobie coś czerwonego, bo czerwień to kolor krwi, życia. Najlepiej jeśli będą to majtki, ściśle przylegające do miejsca, którym człowiek wychodzi na świat.

Wiadomo, że Zło może zaatakować niemowlę. Koniecznie trzeba więc kupić dzieciakowi skutecznie odstraszającą diabelstwo grzechotkę. Też czerwoną. Poza tym pod żadnym pozorem nie wolno wychodzić z dzieckiem na dwór wcześniej, niż trzy tygodnie po jego urodzeniu. Najlepiej dopiero po chrzcie, bo licho nie śpi (a propos: fatalny jest los tych, którzy urodzili się z pełnym uzębieniem – jak nic zostaną wampirami). A skoro już o pielęgnacji niemowląt się zgadało – koniecznie trzeba pluć do kąpieli noworodka, bo to świetna ochrona przed urokiem. Umiejętność plucia przydaje się zresztą i w innych sytuacjach – potarcie śliną powiek poprawia wzrok, oplucie pierwszych zarobionych pieniędzy sprawia, że się mnożą, naplucie zaś do zupy oblubieńcowi zapewnia jego dozgonną wierność. Inna sprawa, że pod żadnym pozorem nie należy pluć do rzeki, bo szczęście odpłynie jak jaka mgła znad jeziora.

Równie ważna jak ślina jest krew, będąca siedliskiem duszy i życia. To dlatego właśnie kąpiel we krwi tak znakomicie leczy epilepsję czy trąd. Czasem warto wziąć taką kąpiel dlatego, że doskonale odmładza. Bywalcom kasyn zaleca się picie krwi skazańców – zabieg ten przynosi niesłychane szczęście w grze.
Broń Boże nie wolno liczyć swoich włosów, bo człowiek natychmiast wyłysieje. Obcięte włosy i paznokcie należy od razu spalić, bo inaczej wylęgnie się z nich robactwo, a co gorsza również węże. Są też sprawdzone sposoby na tzw. złe spojrzenia – jeśli ktoś rzuci na nas kosym okiem, należy w te pędy pokazać mu gołą tę część ciała, w której plecy tracą swoją szlachetną nazwę. A jeśli już jesteśmy przy oczach – chyba nie trzeba nikomu przypominać, że ci, którzy cierpią na chroniczne zapalenie spojówek, to ludzie wyjątkowo wredni.

Biorąc ślub panna młoda musi mieć na sobie coś pożyczonego, coś starego, coś nowego i coś niebieskiego. Pan młody z kolei musi być trzeźwy i ogolony. Pamiętać trzeba, że małżeństwa zawierane w maju są nieodpowiedzialne i szybko się rozpadają. Stara prawda mówi nawet, że „w maju ślub – szybki grób”. Najlepiej gnać na kobierzec w tych miesiącach, które mają w nazwie literę „r”.

Zdarzy się, że zapomnimy czegoś ze sobą zabrać. Wrócić? W życiu! Chyba, że zastosuje się pewien chytry manewr i na chwilę usiądzie. Wtedy mamy szansę na to, iż Zło zapomni o tym, że już raz wychodziliśmy. Bo ono wszystko widzi, zwłaszcza, że urzęduje na granicy między światem ziemskim, a nadprzyrodzonym. Granicę tę wyznacza zaś skraj podłogi, ściana, skrzyżowanie dróg czy nawet guzik na ubraniu. To właśnie dlatego na rozstajach stawia się kapliczki a nad drzwiami wiesza krzyże.

To dlatego również koniecznie trzeba złapać się za guzik spotkawszy kominiarza – chodzi o to, by Zło nie porwało szczęścia. Dlaczego szczęścia? To proste. Kominiarz jest istotą szczególną, bo pracuje wysoko, prawie na granicy świata boskiego. Jakże nie miałby szczęścia przynosić? Po złapaniu guzika należy szybko poszukać dwóch okularników, bo okulary to kolejna granica – między oczami i światem zewnętrznym. Niektórzy upierają się też, że trzeba trafić na białego konia, będącego symbolem sił witalnych.

Paskudne są czarne koty: uosabiają szatana. Ale i na nie jest sposób. Gdy przebiegnie drogę, wystarczy zrobić kilka kroków do tyłu, bo tak można oszukać czas. Warto również rozejrzeć się za białym kotem – to też niezłe antidotum.
O czym jeszcze trzeba pamiętać? Na pewno nie wolno stawiać torebki na podłodze, bo pieniądze uciekną; na pewno trzeba włożyć czerwone majtki na egzamin maturalny; na pewno skrzek sroki na płocie zapowiada gości; na pewno stanie się coś złego, gdy potknie się koń… Ot, jak to w życiu.

Interpretacje zdarzeń różnią się niekiedy, niestety, jak dzień od nocy, co wprowadza niepotrzebny zamęt. Weźmy takiego pająka. Mówią, że gdy pojawi się rano – oznajmia człowiekowi radość. Jeśli w południe – dobrą nowinę. Wieczorem – wróży nieszczęście. Tak jest u nas. Niemcy powiadają zaś „Spine am Abend, gluck am Sonnabend„: pająk wieczorem, szczęście w sobotę. Ale nawet i nad Wisłą nie wszyscy są zgodni co do jego roli. Jedni powiadają bowiem, że każdy, kto zabije pająka, ma sto dni odpustu. Inni utrzymują znów, że „szczęśliwy dom, gdzie pająki som”. Może najlepiej, na wszelki wypadek, splunąć na jego widok przez lewe ramię, uważane albo za szatańskie, albo za serdeczne, bo bliższe sercu?

Skąd się biorą przesądy? Prawdopodobnie z przypadku. Jeśli – mówią etnografowie – kogoś spotkało nieszczęście wkrótce po tym, gdy drogę przebiegł mu czarny kot, wysnuł wniosek, że jedno z drugim się łączy. Ktoś inny, wiedząc o tym, z wściekłością splunął za tym draniem kotem. I akurat nic mu się nie przydarzyło. Jaki stąd wniosek? Że kiedy się splunie, wszystko gra. Ot, i cała filozofia. Socjologowie i psychologowie są zgodni: uleganie zabobonom bierze się z chęci pogodzenia z życiem, światem nie zawsze do końca zrozumiałym. Świat staje się dzięki przesądom prostszy. Co więcej – wiara w nie jest formą terapii: widząc kominiarza sądzimy, że przyniesie nam szczęście, dostarczamy sobie pozytywnych bodźców, dzięki którym istotnie możemy odnieść sukces.

Co prawda tego nie widać, ale proszę uwierzyć na słowo: pisząc ten tekst mam na sobie koszulę włożoną na lewą stronę. Na to, by mnie rozpoznać, złe moce – które mogłyby mieć pretensje o to, że podpowiadam jak z nimi walczyć – nie mają najmniejszych szans.

mwmedia

Scroll to Top
Scroll to Top