Miłosne przysięgi, fragment powieści

Rozdział drugi

Parker oddała buty i ponieważ miała bardzo napięty plan dnia, pozwoliła sobie na kupno tylko jednej pary dla siebie. Zjadła lunch z przyszłą panną młodą i jej ulubioną ciotką – która miała poprowadzić dziewczynę do ołtarza – i główną druhną. Podczas spotkania rozmawiały o upominkach dla gości, muzyce i – co za zbieg okoliczności – o butach.
Zajrzała do butiku ślubnego, gdzie na prośbę innej panny młodej uczestniczyła w ostatnich poprawkach sukni dla dziewcząt z orszaku ślubnego, udzieliła rad na temat spinek i wianków, spotkała się z jeszcze jedną panną młodą i asystowała cierpliwie przy długotrwałym wyborze tkanin. Potem wpadła do kawiarni Coffee Talk na szybkie spotkanie z Sherry Maguire, cudowną siostrą Cartera, która także wychodziła wkrótce za mąż.
– Diane zachowuje się okropnie – obwieściła Sherry i wydęła wargi, opierając brodę na pięści.
– To nie jest ślub twojej siostry – zauważyła Parker.
– Racja, wiem, ale ona i tak zachowuje się strasznie. Wszystkich dołuje. Jak czarownica Zaduszę-Każdą-Iskierkę-Radości.
– Sherry, za niecałe dwa tygodnie wychodzisz za mąż za mężczyznę, którego kochasz. Prawda?
Błękitne oczy Sherry zabłysły.
– Och, tak!
– Cały ten dzień został zaplanowany tak, żeby uczynić cię szczęśliwą, świętować tę miłość. Prawda?
– Boże, to prawda. Ty, wy wszystkie, byłyście niesamowite.
– Więc bądź szczęśliwa. Świętuj. A jeśli twoja siostra jest z tego powodu wkurzona, to jej problem.
– Nick mówi zupełnie to samo. – Sherry wyrzuciła ręce w powietrze, po czym przeczesała palcami słonecznoblond włosy. – I moja matka. Ale… ona mówi, że nie przyjdzie na próbę ani na próbną kolację.
Małpa, pomyślała Parker, jednak okazała odrobinę współczucia.
– Przykro mi. Dlaczego?
– Mówi, że przecież nie jest w orszaku. Cóż, nie chciała być. Poprosiłam ją, żeby była honorową starościną, ale nie chciała. Nie rozumie, po co miałaby brać udział w tym całym zamieszaniu i dlaczego chcę mieć starościnę i pierwszą druhnę.
– Żeby uhonorować siostrę i najstarszą, najlepszą przyjaciółkę.
– No właśnie. – Sherry walnęła pięścią w stół, po czym wbiła łyżeczkę w bitą śmietanę na kawie. – Dlatego teraz nie rozumie, po co miałaby wynajmować opiekunkę i przyjść na próbną kolację. Powiedziałam, że dzieciaki też są zaproszone, ale ona na to, że nie zamierza się z nimi użerać przez cały wieczór, a potem znowu podczas ślubu. One będą zbyt pobudzone, mówi, a ona wykończona. Więc powiedziałam, że zapłacimy za tę cholerną opiekunkę, żeby ona i Sam mogli mieć wolny wieczór. I wtedy się obraziła. Wszystko, co powiem, jest nie tak.
– Przestań się starać.
– Ale to moja siostra, Parker. To mój ślub. – W oczach Sherry błysnęły łzy, głos jej zadrżał.
A przecież dotychczas, pomyślała Parker, była to najweselsza, najbardziej urocza i elastyczna panna młoda.
Niech ją diabli, jeśli pozwoli, by cokolwiek zepsuło choć chwilę z jej najpiękniejszego dnia.
– Porozmawiam z Diane.
– Ale…
– Sherry. – Parker położyła rękę na jej dłoni. – Zaufaj mi.
– Dobrze. – Sherry wciągnęła powietrze, wypuściła i zamrugała, żeby powstrzymać łzy. – Przepraszam. Jestem idiotką.
– Nie jesteś. – Na potwierdzenie mocno uścisnęła jej dłoń. – Uwierz mi, znam wiele idiotek, a ty jesteś z zupełnie innej gliny. Dlatego wyświadcz mi przysługę i przestań o tym myśleć. Odsuń na bok tę sprawę i skoncentruj się na tym, jak gładko idą przygotowania i jaki to będzie cudowny dzień.
– Masz rację. Wiedziałam, że dzięki tobie poczuję się lepiej.
– Po to tu jestem. – Pod stołem Parker obróciła nadgarstek, żeby zerknąć na zegarek. Mogła poświęcić Sherry jeszcze dziesięć minut.
– Jesteś już umówiona w spa, u fryzjera i na ostatnie przymiarki?
Dziesięć minut rozciągnęło się do prawie kwadransa, ale Parker zarezerwowała trochę więcej czasu na powrót do domu i konsultację wczesnym wieczorem. Nie zmartwił jej nawet deszcz, który zaczął padać wielkimi kroplami, gdy szła do samochodu.
Miała mnóstwo czasu, żeby wrócić do domu, odświeżyć się, zabrać segregatory, sprawdzić przekąski i przejrzeć z przyjaciółkami dane klientów. Jednak żeby oszczędzić trochę czasu, włączyła zestaw głośnomówiący i zadzwoniła do Laurel.
– „Lukier Przysiąg”.
– Cześć. Już wracam. Jesteśmy gotowe?
– Kawa, herbata, szampan, proste, ale pyszne przystawki, czekoladki. Emma już zmieniła kwiaty. Wszystkie mamy już ze sobą – albo będziemy miały – albumy z próbkami. Rany, to grzmot?
– Tak, właśnie się zaczęło. – Parker zerknęła na kłębowisko mrocznych chmur. – Będę w domu za jakieś dwadzieścia minut. Cześć.
Rozszalała się burza, gwałtowna i nieokiełznana, i Parker pomyślała, że miło byłoby znaleźć się już w domu. Wkrótce tam będzie, pocieszyła się, jadąc ostrożnie w strugach deszczu zalewającego przednią szybę.
Zmierzała powoli do domu, powtarzając w głowie szczegóły dotyczące nowych klientów.
To stało się błyskawicznie, w rozmytym przez deszcz mgnieniu oka.
Pies, a może jeleń, przebiegł przez drogę. Nadjeżdżający z przeciwka samochód skręcił, żeby uniknąć zderzenia ze zwierzęciem, i zaczął się ślizgać po asfalcie. Parker zdjęła nogę z pedału gazu i wcisnęła hamulec, odnotowując z ulgą, że zwierzę zniknęło z drogi.
Ale drugim samochodem nadal rzucało, prosto na nią.
Serce w niej zamarło. Nie mając wyboru, skręciła maksymalnie kierownicą, żeby uniknąć zderzenia, a wtedy auto wpadło w poślizg i zsunęło się na pobocze. Bagażnik dygotał, samochodem szarpało na wszystkie strony. Samochód zbliżający się z przeciwka cudem przecisnął się obok niej.
I po prostu odjechał.
Parker siedziała z dłońmi przyklejonymi do kierownicy, drżącymi kolanami i łomoczącym sercem.
– W porządku. – Wzięła głęboki oddech. – Nic mi nie jest. Nie jestem ranna. Nic mi się nie stało.
Ponieważ chciała pozostać w tym nienaruszonym stanie, nakazała sobie poczekać na poboczu, aż przestanie się trząść. Jeszcze ktoś nadjedzie i ją staranuje.
Ale auto tylko pokulało się z łomotem kawałek do przodu.
Przebita opona, pomyślała Parker i zamknęła oczy. Cudownie.
Wyjęła składaną parasolkę ze schowka i wysiadła, żeby ocenić zniszczenia.
– Och nie, nie złapałam gumy – mruknęła. – To by nie wystarczyło. Dwie! Złapałam dwie cholerne gumy. – Wzniosła oczy ku niebu, które – co zauważyła z gorzką ironią – już zaczęło się rozjaśniać.
W zaistniałych okolicznościach delikatny błysk tęczy lśniącej w słabych promieniach słońca uznała za osobistą zniewagę.
Prawie na pewno spóźni się na konsultację, ale przynajmniej nie przemoknie do suchej nitki.
Pozytywna strona.
Wróciła do samochodu i wezwała pomoc drogową. Ponieważ ręce wciąż jej drżały, postanowiła odczekać chwilę, zanim zatelefonuje do domu.
Powie tylko, że złapała gumę i czeka na faceta, który zmieni jej koło. Potrafiłaby sama zmienić to cholerne koło, gdyby musiała, ale miała tylko jedno zapasowe.
Przyciskając dłoń do podskakującego żołądka, wyjęła z torebki Rennie.
Pewnie minie z pół godziny, zanim przyjedzie pomoc – jeśli dopisze jej szczęście – i będzie musiała poprosić kierowcę, żeby ją odwiózł, albo wezwać taksówkę. Nie zamierzała dzwonić do domu z prośbą, żeby któraś z przyjaciółek po nią przyjechała i zobaczyła samochód.
Nie przed konsultacją.
Taksówka, postanowiła. Jeżeli zadzwoni teraz, powinna przyjechać razem z pomocą drogową. Tak będzie szybciej. Gdyby tylko przestała się trząść, mogłaby znowu nad wszystkim zapanować. Odzyskać kontrolę nad sytuacją.
Usłyszała ryk silnika i spojrzała we wsteczne lusterko. Zwalnia, pomyślała, znowu wypuszczając długi oddech. Motor, który miał mnóstwo miejsca, żeby ją ominąć.
A zamiast tego zatrzymał się za jej samochodem.
Dobry samarytanin, uznała. Nie każdy jest tak bezmyślnym dupkiem jak tamten kierowca. Parker otworzyła drzwi, żeby powiedzieć motocykliście, że już wezwała pomoc, i wysiadła.
Zobaczyła, jak Malcolm Kavanaugh zdejmuje kask.
Coraz lepiej, pomyślała. Teraz zostanie „ocalona” przez przyjaciela jej brata, ich mechanika, faceta, który irytował ją do granic możliwości.
Patrzyła, jak Malcolm ocenił sytuację, podczas gdy ostatnie krople deszczu moczyły jego czarne zmierzwione włosy. Jego dżinsy były podarte na kolanach i poplamione olejem na udach. Czarna koszula i skórzana kurtka dopełniały wyglądu seksownego niegrzecznego chłopca, który nie zawsze chadza prostymi drogami.
A oczy, pomyślała, gdy ich spojrzenia się spotkały, wzywały kobietę, by zeszła na te kręte drogi razem z nim. I to nie raz.
– Jesteś ranna?
– Nie.
Posłał jej przeciągłe spojrzenie, jakby sam chciał to sprawdzić.
– Twoja poduszka nie zadziałała.
– Nie jechałam aż tak szybko. W nic nie uderzyłam. Uniknęłam staranowania przez kretyna, który skręcił, żeby ominąć psa, i dalej na mnie jechał. Musiałam uciec na?pobocze i…
– Gdzie on jest? Ten drugi kierowca?
– Odjechał. Kto tak postępuje? Jak ktokolwiek może się tak zachować?
Mal bez słowa sięgnął do jej auta i wyjął butelkę wody.
– Usiądź. Napij się.
– Nic mi nie jest. Jestem tylko zła. Naprawdę bardzo, bardzo zła.
Popchnął ją lekko, aż opadła na przednie siedzenie.
– Jak twoje koło zapasowe?
– Nigdy nieużywane. Nowe. Zeszłej zimy wymieniłam wszystkie opony. Cholera!
– Teraz będzie ci potrzebna nowa para. – Ukucnął, a jego bystre, zielone oczy znalazły się na poziomie oczu Parker.
Zajęło jej chwilę, żeby zdać sobie sprawę, że ten ruch i niefrasobliwa nuta w jego głosie miały ją uspokoić. I to podziałało.
– Dopasujemy nowe opony do tych, które masz – ciągnął. – Przy okazji chciałbym sprawdzić twój samochód.
– Tak, dobrze, w porządku. – Poczuła, że zaschło jej w gardle, i wypiła łyk wody. – Dzięki. Jestem tylko…
– Bardzo, bardzo zła – dokończył, wstając. – Nic dziwnego.
– I spóźniona. Nienawidzę się spóźniać. Mam konsultację w domu za, cholera, dwadzieścia minut. Muszę wezwać taksówkę.
– Nie, nie musisz. – Spojrzał na drogę, którą nadjeżdżała pomoc drogowa.
– Ależ są szybcy. Ty też. Nie spodziewałam się… – Zamilkła, bo jej umysł znowu zaczął pracować. – Akurat tędy przejeżdżałeś?
– Właśnie tu jechałem – poprawił – ponieważ zgłosiłaś awarię samochodu po zepchnięciu z drogi. Nie dzwoniłaś po gliny?
– Nie zapamiętałam rejestracji ani nawet marki samochodu. – Co ją wkurzało, po prostu trafiał ją szlag. – To stało się tak szybko i padało, i…
– I byłaby to strata czasu. A jednak gliny zrobiłyby zdjęcia i spisały protokół.
Parker przycisnęła dłoń do czoła.
– Dobrze. Dzięki. Naprawdę dziękuję. Chyba jestem trochę roztrzęsiona.
– Pierwszy raz widzę cię w takim stanie. Poczekaj.
Podszedł do furgonetki i kiedy rozmawiał z kierowcą, Parker popijała wodę, próbując się uspokoić. Wszystko w porządku. Kierowca podwiezie ją do domu i Parker nawet się nie spóźni. Dziesięć minut na powrót, pięć, żeby się odświeżyć. Po konsultacji opowie przyjaciółkom prostą historyjkę o przebitej oponie.
Wszystko jest w absolutnym porządku.
Podniosła wzrok na Malcolma, który podszedł do niej z kaskiem w kolorze strażackiej czerwieni.
– Będzie ci potrzebny.
– Po co?
– Bezpieczeństwo przede wszystkim, Długonoga. – Sam włożył jej hełm i zapiął. Usta mu ledwo dostrzegalnie drgnęły. – Słodko wyglądasz.
– Co? – Parker otworzyła szeroko oczy. – Jeśli myślisz, że wsiądę na ten motocykl…
– Chcesz zdążyć na spotkanie? Zachować swoją reputację Pani Zorganizowanej i Skutecznej? Przestało padać. Nawet nie zmokniesz. – Znowu pochylił się obok niej i tym razem ich ciała się zetknęły. Wysunął się z samochodu, trzymając jej torebkę w ręku. – Pewnie ci się przyda. Chodźmy.
– Czy kierowca furgonetki nie mógłby mnie podwieźć?
Mal przymocował jej torebkę i usiadł na motorze.
– Chyba nie boisz się jeździć motocyklem, co? I to ile, dziesięć kilometrów?
– Oczywiście że się nie boję.
Włożył kask i?uruchomił silnik, który wydał kilka donośnych ryków.
– Czas mija.
– Och, na litość… – Parker zagryzła wargi, stukając obcasami, podeszła do motocykla i zaciskając zęby, przerzuciła nogę przez maszynę. Spódnica podjechała jej wysoko na uda.
– Jaki miły widok.
– Och, zamknij się.
Czuła raczej, niż słyszała, jego śmiech.
– Jechałaś kiedykolwiek na harleyu, Długonoga?
– Nie. Dlaczego miałabym jeździć?
– W takim razie czeka cię prawdziwa przyjemność. Trzymaj się mocno. Mnie – dodał po chwili.
Parker objęła go lekko w pasie.
Ale kiedy znowu przegazował silnik – a cholernie dobrze wiedziała, że zrobił to celowo – przełknęła dumę i mocno zacisnęła ręce wokół jego pasa.
Dlaczego, zastanawiała się, ktokolwiek miałby ochotę jeździć na czymś tak głośnym, tak niebezpiecznym, tak…
Wtedy pofrunęli drogą, a chłodny, balsamiczny, cudowny wiatr owiewał każdy centymetr jej ciała.
No dobrze, podniecające, przyznała i serce jej podskoczyło, gdy Mal pochylił się na zakręcie. Przerażająco-podniecające. Jak kolejka górska, którą też mogła uznać za ekscytujące, aczkolwiek niekoniecznie niezbędne doświadczenie w jej uporządkowanym życiu.
(…)

Dodaj komentarz

Scroll to Top
Scroll to Top