Dzień dobry i hop do łóżka! – rozmowa z Katarzyną Glinką

Katarzyna Glinka jest jedną z gwiazd komedii „Och, Karol 2” (premiera 21 stycznia 2011 roku). Adrianna, w którą wciela się aktorka znana z serialu „Barwy Szczęścia”, to namiętna kochanka w typie latynoskim. Najpierw oczaruje tytułowego bohatera (Piotr Adamczyk), a potem da mu popalić. I to jak!

– Co takiego ma w sobie główny bohater „Och, Karol 2”, że zniewala wszystkie kobiety?
– Chyba chodzi o niezwykły urok osobisty. Na pewno jest mężczyzną zaradnym, przedsiębiorczym i bardzo zadbanym, a tacy imponują. Obserwowałam, jak Piotrek Adamczyk prowadził tę postać. Stworzył empatycznego faceta, który trochę zmieniał się dla każdej partnerki. Każdą traktował indywidualnie. Kobiety niezwykle rozczula, gdy mężczyzna rozumie, jak ważna jest wnikliwa rozmowa o ich problemach.

– Przecież ten Karol to gapa!
– Chyba mówisz tak przez zazdrość (śmiech). To kwestia tego, na jakie trafia kobiety. Akurat spotykał takie, w których wzbudzał instynkt opiekuńczy. To taki gapcio do przytulania. Można go głaskać, a on patrzy głęboko w oczy.

– Twojej bohaterce też?
– Z Adą Karola połączy coś innego. Gdy ją spotka, okaże się, że ona nie chce się wiązać i nie potrzebuje małżeństwa, zdeklarowanego związku. To będzie dla niego zupełnie nowa sytuacja i prawdziwe wyzwanie.

– Czy ich znajomość się rozwinie?
– Ona go załatwi! Zemści się w imieniu wszystkich pokrzywdzonych kobiet. Bardzo się z tego cieszę, to cudowny układ – grać kobietę, która w ostatecznym rozrachunku daje popalić mężczyźnie.

– Sceny łóżkowe, które nagraliście, są bardzo wiarygodne. Jak to się robi? Wyobrażałaś sobie na planie, że partneruje ci mąż? A może Piotr Adamczyk po prostu ci się podoba?

– Na tę chwilę mi się podobał (śmiech). Gdy włącza się kamera, trzeba uwierzyć w tę namiętność, poczuć emocje. Tu i teraz. Nie wyobrażałam sobie, że to Brad Pitt, przyjaciel czy mąż. Łatwiej było nam nagrać scenę, gdy Ada i Karol dopiero się spotykają i idą do łóżka. Nie znali się dobrze, tak jak my z Piotrem. Trudniej poszło z ujęciem, w którym są już jakiś czas razem. Graliśmy, że się znamy i że nam dobrze, a wcześniej zamieniliśmy raptem kilka słów. Dzień dobrzy, dzień dobry i hop do łóżka.

– Dobrze, że Piotr Adamczyk cię łaskotał…
– Po nogach (śmiech). Widział, że jestem spięta. Pomagał, jak mógł. To doświadczony aktor, bardzo dobrze się z nim pracuje. Do każdej ze swoich filmowych partnerek podchodził indywidualnie. Zupełnie jak Karol (śmiech).

– Na początku zazdrościłem, że ma okazję występować z pięknymi aktorkami, ale zmieniłem zdanie. Tyle kobiet w jednym czasie to musi być koszmar!
– Półtora miesiąca na planie, a wokół same temperamentne kobiety. Tak, to było trudne zadanie. Gdy patrzyłam na niego na początku, był radosny i pełny werwy. Myślał, że będzie fantastycznie. Pod koniec zdjęć, otoczony wianuszkiem trajkoczących kobiet, wyglądał na załamanego (śmiech).

– Jak bardzo różni się praca na planie serialu i filmu?
– W filmie można przeprowadzić postać od początku do końca, bo zna się cały jej rozwój, początek i koniec historii, każdy krok. Można mieć na nią pomysł, przemyśleć i zbudować. W serialu nie da się tego zrobić na dłuższą metę, bo scenariusze powstają na bieżąco. Jest jeszcze jedna różnica. Na planie filmu gra się powściągliwiej, bo na duży ekran dużo się przenosi. Trzeba uważać, żeby nie przesadzić. Grając w serialu można pozwolić sobie na więcej ekspresji. Trzeba też nauczyć się mierzyć z ewoluowaniem postaci. Mimo wielu zmian, jakie przechodzi na przestrzeni odcinków, należy jej bronić. To też sztuka.

– Jak ci idzie bronienie Kasi Górki, którą grasz w „Barwach Szczęścia”?
– Kasia – może ze względu na to, że umarła jej mama i nagle straciła kogoś bliskiego – bardzo się zmieniała. Ma teraz w sobie mnóstwo empatii. Stała się pomocna, wspiera dosłownie wszystkich. To anioł! Mam nadzieję, że wkrótce wróci do korzeni i pokaże charakter, a na razie staram się ją wybronić, dać wiarygodność, pewność i przekonanie.

– Zbliży się także do Aliny, mamy Ksawerego, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe.
– Nawet zacznie do niej mówić „mamo”! Alina (Hanna Dunowska – przyp. aut.) jej wcześniej nie ufała, ale sytuacja się zmieniała, gdy dotknęła ją osobista tragedia. Mama Ksawerego będzie miała problemy z mężem i nagle dostrzeże, że Kasia nie jest taka zła. Że potrafi wyciągnąć do niej rękę, przyjść z pomocą. Smutne jest to, że moja bohaterka nie potrafi ułożyć sobie życia osobistego. Faceci przewijają się jeden za drugim, ale ciągle coś nie gra, nie pasuje.

– Ksawery?
– Nic! Kasia daje mu sygnały, pokazuje zielone, czerwone i białe światło, a on tego nie widzi. Zobaczymy, może scenarzyści coś z tym zrobią?

– To może Tymon (Hubert Jarczak)?
– Nie wiem, jak to będzie. Niech chłopaki walczą (śmiech).

– Gdybyś miała wpływ na scenariusze, co zmieniłabyś w Kasi?
– Chciałabym, żeby znowu była bardziej drapieżna. Dobrze byłoby obudzić w niej na nowo ciekawość, przywrócić język, którym posługiwała się na początku serialu, bo teraz mówi zupełnie inaczej. Gdzieś rozpłynęło się też jej poczucie humoru, a bardzo mi odpowiadało. Postać musi się zmieniać, scenarzyści wiedza to najlepiej. Niemniej bardzo tęsknię za tą Kasią z pazurem.

– Niedawno widzowie zobaczyli pięćsetny odcinek „Barw Szczęścia”. Czy naszły cię w związku z tym jakieś refleksje?
– Że od pierwszego klapsa na planie minęły już ponad trzy lata. Walczymy o trzecią Telekamerę, widzowie sympatyzują z postaciami, które gramy, są nimi zaciekawieni, chcą wiedzieć, co się wydarzy w kolejnych odcinkach. Cały czas chętnie nas oglądają. Cieszę się, że to, co robimy, znajduje oddźwięk. To bardzo miłe.

– Pamiętasz pierwszy dzień na planie serialu?
– Tak. Mieliśmy zdjęcia w Międzylesiu pod Warszawą. Graliśmy scenę komunii jednego z dzieciaków Pyrków. Była między innymi Sławka Łozińska (Barbara – przyp. aut.), Iza Kuna (Maria – przyp. aut.) nieżyjący Jan Hencz (Fryderyk – przyp. aut.), Olaf Lubaszenko (Roman – przyp. aut.) oraz moi serialowi rodzice – Agnieszka Pilaszewska (Jadwiga – przyp. aut.) i Krzysio Kiersznowski (Stefan – przyp. aut.). Tam spotkaliśmy się po raz pierwszy. To był piękny dzień, wszyscy byliśmy pełni entuzjazmu, podekscytowani. Pamiętam te chwile bardzo dobrze.

– Pozostańmy przy refleksjach. Nachodzą cię jakieś w Sylwestra?
– Myślę o tym, że minął kolejny rok i dlaczego tak szybko (śmiech). Co roku mam takie refleksje. Sylwester nie jest dla mnie wyjątkowym dniem, nie darzę go sentymentem, a wręcz bojkotuję. Nie lubię nadęcia i nastawiania się, że mam się dobrze bawić. Gdy człowiek bardzo czegoś chce, zwykle nic z tego nie wychodzi. Sprawdziłam to już kilka razy. Najlepsze są spontaniczne imprezy. Jeśli w tym roku jakaś wypali, dobrze, jeśli nie – też fajnie.

– A wyznaczasz sobie cele na nowy rok?
– Myślę, gdzie się widzę za rok, dwa, bo taką mam naturę. Staram się planować, stawiać sobie cele, ale nie ma to nic wspólnego z końcem roku. Nie jestem jak Bridget Jones, nie postanawiam 31 grudnia, że będę się odchudzać, żeby 10 stycznia obżerać się ciastkami (śmiech).

Rozmawiał: Jan Dziekan

[fusion_builder_container hundred_percent=”yes” overflow=”visible”][fusion_builder_row][fusion_builder_column type=”1_1″ background_position=”left top” background_color=”” border_size=”” border_color=”” border_style=”solid” spacing=”yes” background_image=”” background_repeat=”no-repeat” padding=”” margin_top=”0px” margin_bottom=”0px” class=”” id=”” animation_type=”” animation_speed=”0.3″ animation_direction=”left” hide_on_mobile=”no” center_content=”no” min_height=”none”][nggallery id=570][/fusion_builder_column][/fusion_builder_row][/fusion_builder_container]

Scroll to Top
Scroll to Top