Człowiek to większe bydlę

To Brigitte Bardot powiedziała, im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta. Jak pamiętamy, zabrała nawet głos w sprawie wybijanych w Polsce wilków. Wilki to psia arystokracja. Ciekawe, co powiedziałaby Bardotka, gdyby zobaczyła, co się dzieje z naszymi Burkami, Azorami a nawet Xennami i Adolfami (daję słowo, tak nazwał swoje psy mój sąsiad, skądinąd inteligentny człowiek).

OBRAZEK PIERWSZY Więc kupujemy dziecku pieseczka. Futrzastą śliczną kuleczkę. Zżarł kapeć? Nasiusiał panu na fotel? Jaki słodki! Czyż takiemu maleństwu nie trzeba wybaczać? Jak niemowlakowi. Dopiero po jakichś czterech pięciu miesiącach okazuje się jednak, ze Jasio spieszy się do szkoły, tatuś do pracy, mamusia umówiła się z kosmetyczką. A co z piesusiem? Kto wyprowadzi na spacer? O, bezczelne bydlę już stoi pod drzwiami ze smyczą w pysku. Tak zaczynają się pierwsze awantury o tego cholernego psa. Niedawna radość staje się katorgą. A pies z tych państwa nerwów bierze smyczą po grzbiecie. Lecz prawdziwy kłopot zaczyna się dopiero przy pierwszych wczasach. W samochodzie się nie zmieści, bo ponton i rakiety do tenisa. A i w kurorcie tolerują najgorszego bachora, ale nie, najlepiej ułożonego Atosa. Więc pan domu udaje się na wycieczkę samochodem. Z psem. Odjeżdża daleko, by bydlę samo do domu nie trafiło. Opowieść o tym, że Lessie jednak wróciła wkładamy na półkę z literaturą, czyli w gruncie rzeczy bajką. Choćby dlatego, że ta psia wierność może nam się śnić po nocach. Bo jeśli Atos wróci? Jeśli – nie daj Boże, – gdy umrzemy on przyjdzie i położy się na naszym grobie, tęsknie wyjąc? Więc lepiej o tym nie pamiętać, bo na razie Pan w odległym lesie przywiązuje solidnie ex-ulubieńca do drzewa. I wskakuje do auta, nie patrząc wstecz. By nie zobaczyć w wiernych psich oczach wyrzutu. To wariant optymistyczny. Bo widziałem też, jak zwolnił i wypchnął zwierzę w biegu. Pies był pewien, że to pomyłka. Pognał za oddalającym się panem. Z przeciwka jechał inny samochód. Auto było luksusowe, nawet zderzak się nie wgniótł.
Potrafimy znaleźć usprawiedliwienie dla zbrodni na przyjacielu. Jakie to ludzkie.

OBRAZEK DRUGI. Na wsi lubelskiej żyje facet, którego szanuję niezmiernie. Zwą go Słoma. Producent legendarnych bębnów, na których bębni ze trzy czwarte polskich muzyków rockowych. Żyje tam sobie ekologicznie z żoną Nicole i dziećmi. To Słoma powiedział zdanie, które zapamiętam do końca życia, gdyśmy kiedyś rozmawiali w Jarocinie o muzyce, nieopodal miejskiej ubojni. On stwierdził (bo krzywiłem się na słodko-mdły zapach dobiegający z rzeźni): tak pachną mordowane zwierzęta. Tak pachnie ich strach przed śmiercią.
I wówczas sporo psów, (dlaczego właśnie psy wiesza się na ludziach?) powiesiliśmy na polskich politykach. Że w sejmie debatują otłuszczonych gęsich wątróbkach, a nie o zwierzętach prowadzonych na ubój. Prowadzonych w nieludzkich, (dlaczego nieludzkich?) warunkach. O rzeźnych krowach, transportowanych setki kilometrów bez strawy i wody, by na ostatecznym przestanku napoić je nie z miłosierdzia, ale by nabrały wagi. Rozmawialiśmy też o wiejskich Burkach. O ich nieocieplanych budach i zbyt krótkich łańcuchach. Tylko, że na wsi, mimo wszystko, Burek to pracownik. Burek to – by tak rzec – autoalarm live. W mieście wyłącznie zabawka. Trzymanie dużych zwierząt w blokach to czysty sadyzm i okrucieństwo. Większe niż przykrótki łańcuch. Mój spaniel Rambo, jedyny stwór który szczerze cieszył się gdy przychodziłem do domu, cierpiał bo zwierzaki tej rasy muszą mieć parę kilometrów terenu do biegania. Na szczęście mogłem go oddać w naprawdę dobre, sprawdzone ręce. I do wielkiego ogrodu.

OBRAZEK TRZECI. W którejś z powieści science fiction przeczytałem, że ludzie postawili pomnik Krowy – Żywicielki. Że gdyby nie to zwierzę, ludzkość prawdopodobnie nie istniałaby. Szlachetny to, ale nieprawdopodobny uczynek. Bo jeśli nie potrafimy uszanować przyjaciela to dlaczego mielibyśmy szanować zwierzęta, które będziemy za chwilę katować, by je pożreć?
Nie, nie jestem oszalałym wegetarianinem. Przyjęcie bez tatara z jajeczkiem i cebulką traci dla mnie sens. Kotlet z soi to absurd, zwłaszcza, że nie wiem czy jakiś szalony naukowiec nie manipulował przy nim genetycznie.
Ale poważnie zastanawiam się nad moim stosunkiem do zwierząt, odkąd zobaczyłem, jak właściciel wyrzuca psa z pędzącego auta. I gdy zwiedziłem gdzieś na północy Polski akceptowany przez Unię, (co oznacza, że mordowanie odbywa się tam z zachowaniem wszelkich humanitarnych rytuałów) zakład produkujący przepyszne wyroby z drobiu,. Gdy zobaczyłem tysiące kurczaków powieszonych (powieszonych!!!) za szyję na krążącej w pętli linii produkcyjnej. Gdy zobaczyłem maszynę do seryjnego obcinania głów.
A z drugiej strony, nabrałem obrzydzenia tylko do wyrobów tego jednego zakładu. Milcząco założyłem, że gdzie indziej morduje się naszych mniejszych braci jakoś (jak?) bardziej po ludzku, (dlaczego humanitarnie to po ludzku?). Że gdzie indziej nie patrzyłbym na hektolitry krwi, która zgodnie z normami trzeba jakoś zagospodarować. Przeszło mi przez głowę, że człowiek to chyba jednak większe bydlę. I kupiłem kolejną puszkę Luncheon Meat, który uwielbiam.

(J.K.)

Scroll to Top
Scroll to Top